wtorek, 3 lipca 2012

CZARNO to widzę, he he - Czarnobyl. Reaktor Strachu


Po tym, jak Hiszpanie rozgromili Włochów, którym kibicowałem w finale ME 2012, odbyłem długą wędrówkę nie tylko po świecie, ale i wgłąb siebie. Zwiedziłem całą Azję, skrawki Ameryki Południowej, zostałem nawet misjonarzem w Afryce. I właśnie w Afryce, na Czarnym Lądzie spotkałem mojego fana, Angelinę Jolie, która powiedziała bez ogródek - Krzysztofie Sławomirze Tomaszu W, musisz wrócić do recenzowania, bo inne blogi filmowe już nie wypadają tak wspaniale, gdy nie ma dla nich żadnego marnego tła. Kompletnie zapominając jak się pisze fajne recenzje, wróciłem by dalej was gnębić swym niskim poziomem nie tylko stylistycznym, lecz także humorystycznym.

Nie będę się wam zwierzał, jak bardzo źle było na sali kinowej. Ja, pomiędzy komentującym kumplem i dziwną, starszą panią, która coś mruczała pod nosem podczas całego seansu + tępe nastolatki, które śmiały się przez cały film gdzieś na tyłach sali. Jedyne co dodało mi sił, to tylko i wyłącznie zwiastun nowego Batmana i (tutaj po raz pierwszy na moim blogu BRZYDKIE SŁOWO BEZ CENZURY) zajefajny (!!) głos Bane`a.

Odnoszę wrażenie, że wielu ludzi myślało, iż idąc na "Czarnobyl. Reaktor Strachu" (kurna, jak mnie wpienia ten polski tytuł..), idą na dokument o Czarnobylu, a idąc dalej drogą dedukcji - nie oglądali trailera filmu, który właściwie skraca cały film w 2 minuty i 39 sekund. I ja myślę, że Ci co stwarzali ten film, to tak podobnie jak z Rodriguezem w pamiętnej recenzji "Od Zmierzchu do Świtu", zaczęli od podstaw, czyli ukazania czegoś fajnego, w tym wypadku opuszczonego miasta Prypeć, a potem dodanie czegoś, co zrujnuje ten fajny efekt i zrobi z filmu coś na miarę bitwy między Jolą Rutowicz, Grycankami i Snookie.

W tym filmie nie istnieje coś takiego jak pojęcie doby, nie ma też tutaj czegoś takiego jak logika ani czegoś takiego jak dobre dialogi. Jedyne co jest dobre w tym filmie to jako taki klimat, stworzony przede wszystkim przez dobrą muzykę. A, warto zaznaczyć, że scenariusz wyszedł spod pióra gościa od Paranormal Activity (którego oglądałem tylko jedną część w zasadzie) i widać kilka motywów zaczerpniętych z PA właśnie. I tak samo jak w PA, jest to zrobione raz dobrze, a raz ciulowo.

Końcowe 25 minut było czekaniem w cierpieniu i mękach na koniec. Totalnie przewidywalny film, idący stałym schematem światka horroru (Dom w głębi lasu to jest to !). Produkcja na pewno miała potencjał by wyszło coś lepszego niż film o bandzie ludzi, którzy łamią zasady czasu i przestrzeni. Dobra, pierwsza recenzja po przerwie za mną, teraz będzie już tylko lepiej, także Epoka Lodowcowa 4, Niesamowity Spider Man i największa kosa tego lata, czyli Prometeusz...żartuję oczywiście, na Prometeusza czekają tylko 4 osoby w całej Polsce, oczywiście chodzi mi o Dark Knight Rises - niedługo na moim blogu. A czarnobylskiego pastuszka oceniam na czwóreczkę.

4 komentarze:

  1. Ogólnie to jak ktoś to kiedyś podsumował, film był "Chujowy jak cebula". Atmosfera w kinie była prawidłowa, a recenzja, dość dobrze opisuję film ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudownie, że wróciłeś:)Kocham Twoje poczucie humoru, tak jak Hiszpanię, której kibicowałam od początku:P (harmonia w przyrodzie musi być!):) Czekam na Epokę, za Czarnobyl raczej podziękuję...

    OdpowiedzUsuń
  3. No jeśli sama Angelina się fatygowała, to musi coś oznaczać;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak już pisałam na fb... w szoku trochę jestem :P jako, że ja dziecko roku Czarnobyla, a nawet i miesiąca, to wiele oczekiwałam po filmie. Ale... mnie pewnie by się spodobał :P

    Poza tym masz rację, uwielbiam hiszpańskie horrory ;]

    OdpowiedzUsuń